piątek, 19 lutego 2016

[Niclex] Kocham cię...

Nico di Angelo nienawidził jej.
Nienawidził w niej wszystkiego
Ale z jakiegoś powodu nie mógł jej nienawidzić.
Prawda była taka, że nienawidził w niej tego, że ją kochał.

***

Nico di Angelo nigdy nie czuł się w ten sposób.
Był zmieszany i zdziwiony.Nigdy, w całym swoim życiu nie czuł tego uczucia. Było ono ciepłe, rozgrzewało jego serce, ale również krzywdzące. Zazwyczaj mógł kontrolować swoje emocje, ale nie tym razem. Jego serce było cięższe i zaczynało bić szybciej na sam jej widok. Nienawidził tego uczucia. Wciąż zaprzeczał sobie i wypierał je ze swojego serca.To były uczucia, których bał się najbardziej i wolałby się nigdy do nich nie przyznać.
Ale nie mógł się zmusić do przestania jej kochać i to za to obwiniał.
Tylko ona mogła sprawić, że tak się czuł.

Nico pamiętał dzień, w którym po raz pierwszy ją spotkał w grze o sztandar.

*Retrospekcja*

Syn Hadesa i Syn Posejdona stali na swoich pozycjach obronnych, broniąc niebieskiej flagi. Nico nie chciał brać udziału w grze, ale Percy był uparty i zmusił go do zagrania w jego drużynie. Ich flaga była wbita na środku koryta rzeki, dookoła niej byli nieumarłe szkielety z przygotowaną bronią w kościstych dłoniach. Nico usiadł znudzony pod drzewem i patrzył na Syna Posejdona uderzającego mieczem o pień kolejnego z drzew, wyglądał na śmiertelnie znudzonego. Nikt jeszcze nie próbował odebrać im flagi. Po kilku minutach, Nico został sam ze swoją armią nieumarłych. Perseusz zostawił go samego, a sam poszedł sprawdzić co się dzieje na polu głównej bitwy.
-Kapitan słona woda...- Mruknął zirytowany i wyjął z kieszeni gumę do żucia,wrzucił jedną do buzi.  Nagle usłyszał jakiś dźwięk w krzakach niedaleko za nim. Przewrócił oczami i kontynuował żucie swojej gumy.
-Percy błagam cię przestań być takim idiotą..-Dźwięk zza krzaków ustał, ale czarnowłosy usłyszał szczękanie kości. Spojrzał za siebie na jednego ze swoich wojowników. Patrzył na coś na drzewie, przyjął pozycję obronną.
- Zamknij się... tam nic nie ma..-Zirytowany pstryknął palcami i wojownicy wrócili do podziemia.
-Dziękuję ci Synu Hadesa. Uczyniłeś moją pracę o wiele łatwiejszą.- Usłyszał cichy szyderczy chichot za jego plecami. Poczuł dotyk miecza na karku.
-Jesteś w błędzie.- Burknął i zanim dziewczyna zdążyła zrozumieć co powiedział zniknął w cieniach. Pojawił się za nią ze swoim czarnym mieczem ze stygijskiego żelaza.- Gotowa, żeby przegrać?- Nie czekał na odpowiedź. Zaatakował ją.
Dziewczyna ledwo podniosła miecz, gdy Nico ciął stygijskim żelazem,. Zdołała jednak odbić cios. Syn Hadesa wciąż jednak próbował uderzyć w jej słaby punkt, ale musiał przyznać, że jej umiejętności defensywne były dobre.
Kiedy Nico chciał uderzyć głowicą miecza w jej brzuch dziewczyna zgięła się w dół i kopnęła go w kolano sprawiając, że upadł na ziemię, a jego miecz wypadł z jego ręki i wylądował trzy metry dalej.
Czarnowłosy przeklnął po włosku, ale szybko wyciągnął sztylet, który trzymał w trampkach.
Dziewczyna cięła niebiańskim spiżem, ale zablokował jej cios, wykręcając sztylet w taki sposób, że miecz wypadł jej z ręki. Zanim cokolwiek zdążyli powiedzieć z lasu wybiegli obozowicze w hełmach z niebieskim pióropuszem trzymające w rękach czerwoną flagę przeciwnej drużyny.

Nico chcąc być miły wyciągnął rękę do dziewczyny i pociągnął ją do góry, jednak zrobił to zbyt mocno i .
-Dzięki.- Spuściła wzrok.
-Nie ma sprawy. -Serce waliło mu jak młotem. Poczuł iskierki, kiedy jego skóra dotknęła jej. Nico wpatrywał się w jej twarz. Jej oczy, jej włosy, jej uśmiech. Poczuł nagle, że się czerwieni, więc udał, że kaszle i puścił ją z uścisku podrapał się po karku po czym się jej przedstawił.
-Nico di Angelo, Syn Hadesa.
-Alexandra Strike, Córka Posejdona.

*Koniec retrospekcji*

Teraz patrzył na nią, gdy walczyła na arenie ze swoim bratem Percym. Wyglądała olśniewająco jak zwykle zresztą. Jej ruchy były szybkie i pewne. Wytrąciła mu miecz i pchnęła go na ziemię. Rozejrzała się dookoła i zauważyła, że Nico się im przyglądał, szczególnie jej.
-Czego chcesz di Angelo?- Warknęła.
-Chcę pogadać, Strike.- Powiedział zimnym głosem.
-Dobra.-Przewróciła zirytowana oczami i ruszyła za czarnowłosym w stronę plaży.Chłopak zaprowadził niebieskooką w najmniej odwiedzaną jej część i opadł ciężko na piasek.
-Czego chcesz?- Powtórzyła pytanie siadając obok niego. Patrzyła na jego postać wyczekując odpowiedzi. Siedzieli blisko siebie. Ich ramiona się ze sobą stykały. Poczuła jak motyle w jej brzuchu chciały się wydostać. Wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł dreszcz.

Pochylił się w jej stronę, Wkrótce jego usta dotknęły jej. Pocałował ją, choć wiedział, że zapewne go za to uderzy, zacznie wrzeszczeć, bo nienawidziła go, ale nie mógł dłużej na to czekać. Od tak dawna śnił o tych ustach.

Ku jego zaskoczeniu, oddała pocałunek.

-Kocham cię...-Wyszeptał.

czwartek, 11 lutego 2016

[Jeyna] Kocham w tobie po prostu wszystko

To było już osiem miesięcy. Osiem długich miesięcy odkąd Jason tajemniczo zniknął.Te osiem miesięcy były jednymi z najtrudniejszych w życiu Reyny, preotor Nowego Rzymu. Musiała zarządzać całym obozem na własną rękę, podczas gdy Oktawian był coraz bardziej irytujący, dzień w dzień bardziej naciskał aby uczyniła go drugim preotorem. Niestety była to tylko jedna czwarta jej problemów. Tęskniła za Jasonem bardziej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Tęskniła za sposobem w jaki się uśmiechał, za sposobem w jaki ściągał brwi kiedy się nad czymś bardzo koncentrował oraz za sposobem w jakim wciąż próbował wywołać jej śmiech. Po prostu tęskniła za nim.

Wciąż pamiętała noc zanim zniknął. Jedną z najlepszych nocy w całym jej życiu.

*Retrospekcja*

To był miły wieczór. Ona i Jason siedzieli wspólnie w ogrodach Bachusa.
-Jason..
-Mmmmm?
-Obiecasz mi coś, Jase?- Odwrócił się i spojrzał na nią.
-Oczywiście.
-Czy możesz mi obiecać, że zawsze  będziesz mnie kochał?-Spytała ze szkarłatnymi policzkami.
-Zawsze i na zawsze Reyna.-Odpowiedział otaczając ją w pasie swoimi ramionami. Zmniejszył dystans jaki ich dzielił i pocałował ją z całą miłością jaką ją darzył.

*Koniec retrospekcji*

Poczuła, że jej twarz staje się wilgotna od łez, które spływały po jej policzkach. Od długiego już czasu nie płakała, ale teraz dała w końcu upust samotności, bezradności i załamaniu.

Rzuciła sztylet w lustro sprawiając, że jego odłamki rozsypały się po podłodze. Jeden z odłamków zranił jej rękę,krew spływała stróżkami i spadała na marmurową posadzkę, ale nie czuła bólu. To wszystko było niczym w porównaniu z pustką jaką miała w sercu. Nagle do pokoju wbiegł Dakota.
-Reyna, Jason wrócił.-Powiedział.- Lepiej chodź i zobacz na własne oczy.

Reyna niemal zaczęła współczuć temu chłopakowi, wiedziała, że się w niej podkochiwał od pewnego czasu...To nie czas na myślenie o Dakocie, to mogło jedynie wzmocnić jej ból głowy.

Wyszła z Via Preotoria i ruszyła w stronę głównego wejścia do obozu, gdzie powinien być syn Jupitera.

I był..

Trzymał za rękę jakąś dziewczynę o brązowych włosach. Wyglądała na trochę zakłopotaną i Jason próbował ją pocieszyć. Najgorsze było jednak to, że wyglądał na niesamowicie szczęśliwego. Jakby ona była powodem dla, którego się uśmiechał i to nigdy nie mogło się zmienić.
-Chodź, pokażę ci mój dom.- Powiedział do niej.
-Nigdzie nie pójdziesz dopóki nie spotkasz się ze mną.- Wtrąciła Reyna zimnym głosem.
-Myślę, że powinienem cię znać.. Jesteś Reyna prawda?
-Jason.. jesteś niepewny mojego imienia? Nie pamiętasz tych wszystkich rzeczy jakie razem przeżyliśmy? -Powiedziała łamiącym się głosem..
-Reyna...
-Nie pamiętasz niczego?- Spytała go powstrzymując słone łzy.
-Emm... Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, prawda?..- Odpowiedział. I właśnie w taki sposób serce Reyny zostało złamane na milion maleńkich kawałeczków. Nie pamiętał niczego...

Podciągnęła rękaw i pokazała Jasonowi jedną z blizn.
-Nie pamiętasz jak ją zdobyłam?
-Emm... n-nie....
-Jason razem walczyliśmy z tytanem. Byliśmy zespołem. Kiedy Krios miał cię zabić uratowałam ci życie.. Nie pamiętasz tego Jason..?..-Zapytała zdesperowana.

Wyraz twarzy Jasona zaczął się zmieniać. W jego oczach pojawiła się dziwna iskierka. Piper też to zauważyła.
- No chodź Jason. Miałeś mi pokazać to miejsce.
-Poczekaj Piper.- Odpowiedział jej nie spuszczając wzroku z córki Bellony. Piper próbowała go odciągnąć, ale na marne. -Reyna?.. To naprawdę ty?
-Oczywiście, że to ja. Kim innym miałabym być? Dianą? -Powiedziała czarnowłosa sarkastycznie. Zaśmiał się.
-To naprawdę ty..- Szepnął zbliżając się do niej.- Zawsze kochałem te twoje mroczne oczy... Zapomnij o tym... Ja kocham w tobie po prostu wszystko.

Piper momentalnie zbladła, wyglądała jakby miała zaraz zemdleć..

Reyna natomiast była niesamowicie szczęśliwa...
"Kocham w tobie po prostu wszystko" To było jedyne o czym mogła teraz myśleć.

-Ja w tobie też Jase...Tęskniłam...Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo..-Odszepnęła. I właśnie wtedy objął ją w pasie i pocałował tak jakby chciał ją przeprosić za wszystko co wycierpiała przez te osiem miesięcy...