piątek, 11 grudnia 2015

[Niewolnica Podziemia] Rozdział 1

 "Postanowiłam uwierzyć w życie
bez nagłych pytań
w przemyślanym dialogu ciszy

zachwyciła mnie jego sylwetka
i kiedy po raz kolejny potknęłam się
o gwóźdź na którym wiszę
zgubiłam ścianę
w którym tkwi jego korzeń

dzisiaj 
już bez ramy
i wpół wmalowana w płótno
odczytuję jego kształt
błądząc palcami po omacku "

- Katarzyna Jesionek "Domysły o życiu" 
~ *~* ~* ~* ~

Opadłe liście szeleściły pod jej stopami.Przedzierała się przez gąszcze drobnych gałązek, nogi plątały jej się w wysokie trawy i małe krzaczki. Nieśmiertelny wiatr kpił z tej drobnej, wychudzonej dziewczyny szarpiąc jej czarną pelerynę. Jej szata kołysała się na wszystkie strony. Mocny powiew zrzucił kaptur, uwalniając z niego kruczoczarne włosy nieznajomej. Gdy tylko zdołała je ujarzmić uniosła oczy ku niebu. Były koloru zgniłej zieleni. Nie było w nich uczuć. Były puste jak oczy martwego stworzenia. Może coś w tym było? Może jej dusza zdążyła już umrzeć po tylu latach bycia Piekielną Wysłanniczką, niewolnicą pana Podziemi, przez ludzi nazywana po prostu demonem. Miała ponad dwa tysiące lat, a wciąż wyglądała tak jak w chwili porwania. Długa suknia z czarnego jedwabiu spływała po jej wąskiej sylwetce. Peleryna rozwiewana przez wiatr oraz niesforne kosmyki czarnych włosów, które nieustannie wypadały spod kaptura były dopełnieniem przerażającego wyglądu nieśmiertelnej niewolnicy podziemia.

Zaklęła siarczyście gdy kolejna z maleńkich gałązek uderzyła z dużą siłą w jej blady policzek. Nienawidziła przedzierać się przez takie zarośla tylko po to, żeby spotkać się z jakimś rozpuszczonym bachorem, synem Pana Podziemi. Nigdy wcześniej nie wolno było jej się do niego zbliżyć, ale tym razem Pan rozkazał jej spotkać się z tym chłopakiem.

"Nareszcie koniec tego cholernego lasu.."- Pomyślała zirytowana wchodząc po schodkach na dziedziniec starej, gotyckiej szkoły. Zobaczyła go już z daleka. Czarnowłosy przeczesał dłonią przydługie włosy odgarniając tym samym kilka zagubionych kosmyków przyklejonych do twarzy. Zimne krople jesiennego deszczu delikatnie muskały jego bladą, oliwkową skórę. Spływały strużkami wzdłuż jego policzków niczym słone łzy.Tego dnia miał na sobie białą koszulkę, czarne,poprzecierane jeansy oraz czarną skórzaną kurtkę. Jak przystało na syna Hadesa roztaczał dookoła siebie mroczną, śmiertelną aurę, którą mogła wyczuć z daleka. Był potężny. Miał w sobie wielką moc, której potrafił używać gdy była taka potrzeba.

Opierał się o ceglany murek wokół West High School i czekał. Nie mógł zrobić nic innego więc czekał. Rozejrzał się dookoła, wyczuwając coś, jakby ducha wtedy ją zobaczył. Była piękna. Wiedział kim jest. Wiedział, że nie powinien tak mówić. Czasem widywał ją podczas narad w siedzibie jego ojca, gdy spacerowała po Krainie Zmarłych lub gdy rysowała w ogrodach Persefony rozgryzając słodkie pestki granatów. Lubił ją obserwować z okna swej komnaty. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że została porwana ponad dwa tysiące lat temu, że od tamtej pory ma obowiązek służyć jego ojcu.

Była zwiastunką śmierci, jednak nie potrafił się zmusić do tego by odczuwać w stosunku do niej strach, czy też niechęć. Nie chciał się do tego przyznać przed ojcem, ani przed sobą samym, bardzo chciał ją poznać, zaprzyjaźnić się, ale ona wydawała się taka daleka. Taka nieosiągalna. Nie potrafił z nią rozmawiać, no bo o czym rozmawia się z niewolnicą ojca?

-Witaj Paniczu...- Ukłoniła się tak jak było jej nakazane zachowywać się wśród rodziny swego pana.
-Witaj, nie musisz mówić do mnie paniczu.. To brzmi jak tytuł jakiegoś staroświeckiego królewicza. I całkowicie do mnie nie pasuje. Mów do mnie Nico.- Powiedział próbując spojrzeć na jej twarz, którą ponownie ukryła pod lnianym kapturem.
-Nawet jeśli chciałabym wołać na panicza po imieniu to zabronione mi to jest przez mego Pana.- Ponownie skłoniła się nisko. Nienawidziła okazywać szacunku do kogoś kogo nie szanowała lub kto jej nie szanował. Czarnowłosy tylko westchnął ciężko i rzucił czujne spojrzenie w stronę budynku znajdującego się za jego plecami.

Wiedziała na co patrzył. Też wyczuła życie uciekające z jakiegoś na pozór niewinnego stworzenia. Nagle obydwoje usłyszeli huk i oślepił ich jasny blask wybuchającego lewego skrzydła szkoły.
Gdy ich oczom ukazały się zastępy nieśmiertelnych buntowników z Tartaru zrozumieli po co tak naprawdę tam byli.

wtorek, 1 grudnia 2015

[Soldatino] Rozdział 1


   Małe miasteczko Moonlight Shadow spowiła ciemna, głucha noc, słychać tylko cichy szmer strumyka, senny szept brzózek i lip. Przez jej mrok sunie zakapturzona postać o aurze czarnej jak śmierć. Ubrana w złoto, srebro i czerń.Z koroną, w której błyszczy krwistoczerwony rubin. Jej włosy opadające białymi pasmami na ramiona układają się w delikatne fale, oczy ma zaś poważne, utkwione w dal odbijają srebrną księżycową łunę.Na szyję delikatnie opada naszyjnik z kwiatem narcyza wysadzany czarnymi diamentami. Przystanęła, przesunęła melancholijnym spojrzeniem po bezwiednych, pełnych grozy lasach jakie ją otaczały i po raz ostatni spojrzała na drewniany domek, szepcząc: 
-Twój czas nadejdzie wkrótce, moja mała.

  Zniknęła, już na zawsze zostawiając maleńką dziewczynkę na progu chatki pewnej starszej kobiety o niesamowicie dobrym sercu i czystej duszy.

   Krople deszczu leniwie spływały po szybie. Piorun uderzył w drzewo nieopodal małej drewnianej chatki, w której na hebanowym parapecie siedziała dziewczyna trzymająca w prawej ręce bordowy kubek z parującą herbatą. Zaczynało świtać. Słońce powoli wdrapywało się na swoje zwykłe miejsce oświetlając lasy, miasteczka i ludzi zaczynających dzień od swoich przetartych tradycji. Świat budził się do życia po zimowej przerwie. Śnieg już stopniał, kwiaty powoli zaczynały kwitnąć, a na drzewach pojawiały się pierwsze pączki.Z każdym dniem coraz bardziej widać jak trawa się zieleni.Świat staje się piękny i kolorowy,przypomina zaczarowaną krainę podobną do tych z opowieści dorosłych, które snuli codziennie zanim Morfeusz porwał cię do swojego świata szczęścia i odpoczynku. 

   Dziewczyna ubrana w krwistoczerwoną piżamę przechyliła kubek, pozwalając gorącemu napojowi rozgrzać ją oraz jej duszę. Czarne włosy miała spięte w luźnego warkocza. Grzywka zazwyczaj zaczesana do góry, wpadała w błękitne oczy, które wpatrzone były wciąż w jeden punkt na horyzoncie. 
-Znów nie spałaś, kochanie? -Starsza kobieta weszła do małego saloniku. Dziewczyna spojrzała na nią z nieukrywaną miłością i smutkiem. 
-Nie, Ciociu Meggie...- Odpowiedziała cicho i wróciła do poprzedniej pozycji. 
-Musisz spać, Ellie.- Słowa te były przesiąknięte zawiedzeniem, lub tylko tak się wydawało tej młodej dziewczynie z umarłą, pozbawioną marzeń duszą. 
-Mam koszmary, ciociu. Wiesz przecież.- Jej cichy szept uświadomił staruszce, że Helena nie zmieni pozycji w najbliższym czasie, więc odeszła do kuchni, by przygotować śniadanie. 

   Woda w strumyku płynęła szybko, drzewo morwy uginało się pod wpływem wiatru, a pioruny uderzały raz za razem. Deszcz szaleńczo stukał o taflę jeziora nad którym znajdował się ten drewniany domek. 

   Mieszkały tu we dwie Ciocia Meggie i Ona- Helena. Minęło już piętnaście lat odkąd Meggie znalazła tę dziewczynkę przed drzwiami. Piętnaście lat odkąd rodzice ją porzucili. 
   
   Kochała tę staruszkę za wszystko co dla niej zrobiła, ale tęskniła za rodziną. Taką prawdziwą. Matka, ojciec no i ona.



-Nie,nie,nie,nie,nie.. NIE! NIE TERAZ, ROZUMIESZ?!NIE ZOSTAWIAJ MNIE! -Czarnowłosy chłopak klęczał przy bladym ciele dziewczyny o włosach równie jak jego czarnych. Krople deszczu rozbijały się o zimną skórę obydwojga, w oddali słychać było uderzenia piorunów. Znajdowali się na polanie w ciemnym lesie.Błyskawica rozświetliła niebo.
-Mówiłam Ci, że nie odnajdziesz szczęścia w miłości. Miłość dla ciebie zawsze będzie oznaczała śmierć chłopcze. -Czarnowłosy usłyszał spokojny, usypiający wręcz głos wydobywający się z mroku za jego plecami. Odwrócił się w tamtą stronę. Stała tam kobieta o włosach białych jak padający śnieg. Ubrana była w czerń i złoto. Krwistoczerwony rubin w jej koronie odbijał blask błyskawic jakie uderzały w ziemię raz za razem.
-DLACZEGO MI TO ROBISZ?! CO JA CI TAKIEGO ZROBIŁEM, ŻE ZSYŁASZ NA MNIE TAKIE CIERPIENIE?! - Rozpacz po stracie kolejnej osoby sprawiła, że ściany jakie zbudował wokół siebie opadły odsłaniając jego emocjonalną stronę. Cierpiał. Stracił już wszystkich. Mamę, siostrę, przyjaciele uważają go za potwora, a teraz ona. Jedyna osoba jaka przy nim została umarła na jego oczach, a on nie mógł nic zrobić. Oddała za niego życie. Był wściekły. Pozwolił jej dołączyć do siebie, choć wiedział jak niebezpieczna jest podróż przez blizny czasoprzestrzenne. Był wściekły. Kobieta, która teraz stała w całym swym majestacie przed jego czarnymi oczyma sprawiła, że cokolwiek czego się dotknął rozpadało się. Nienawidziła go. A on nienawidził jej.

   Nagle jego wzrok ześlizgnął się na czarne diamenty spoczywające na jej szyi. Łańcuszek z przywieszką w kształcie kwiatu narcyza, który dostała niegdyś od swego męża pobłyskiwał bladym światłem. Nigdy nie zwracał na niego uwagi, jednak teraz poczuł, że musi go zapamiętać. Każdą z jego krzywizn i załamań. Jakby ten kształt miał mu uratować kiedyś życie. Nagle w jego głowie rozbrzmiało ostrzeżenie jakie wypowiedziała niegdyś jego siostra.

"Kto w sercu ma tylko nienawiść, nigdy nie zazna miłości i szczęścia."